Po kilku dniach zwiedzania północnej części Toskanii postanawiamy ruszyć na południe, a konkretnie chcemy przejechać polecaną, widokową trasę Montepulciano – Montalcino. Jak zwykle zebranie się zajmuje trochę czasu, no i jak zwykle pierwsze 9km pokonujemy 15min – szybciej się nie da. Nie dane mi było niestety spróbować zrobić rekord trasy – protesty były zbyt jednoznaczne. A poza tym sprzątanie i wietrzenie samochodu po takiej próbie zajęło by cały dzień.
Dojazd do Montepulciano zajmuje godzinę z dobrym okładem. Po dojechaniu do punktu startu kierujemy się na Pienzę i następnie na San Quirico. Widoki rzeczywiście robią wrażenie i zatrzymujemy się co chwilę. Dopiero wieczorem po powrocie do domku dotarło do mnie, że kapliczka fotografowana na jednym z przystanków przed San Quirico była właśnie tą kultową, znaną z wielu zdjęć i okładek książek - może znacie jakąś przypadkiem? Dotarło, bo kilka dni wcześniej kupiliśmy widokówkę (nie została wysłana, gdyż była za ładna), na której był widoczek z kapliczką. Mogę więc spokojnie stwierdzić, że sam sobie ją odkryłem.
Przed samym San Quirico mijamy drogowskaz na Bagno Vignoni. Zjeżdżamy na pobocze, szybki rzut oka na mapę – nie tak daleko. Zawracamy zobaczyć bagno. Znane nam opisy są bardzo zachęcające ale raczej skromne w treściwej treści. Z drugiej strony ostrzegają, że w sezonie można spodziewać się tłumów. Rzeczywiście nie jest daleko, końcówka trochę kręta i pod górę, ale przy naszych codziennych dojazdach do domku to pikuś.
Docieramy na miejsce. Ani to miasteczko, ani wioska. Kilka domów na krzyż, zajęte parkingi. Po zrobieniu kółka skręcamy pod górkę w boczną szutrową drogę i stajemy. Na dole były zacienione, ale płatne w automatach parkingi - bez wolnych miejsc. Nie lubię takich, bo nigdy nie wiadomo jak długo się będzie. Tutaj odkryty teren, wszechobecny kurz i żarówa, ale można stać do woli. Stać można tu:
może komuś się przyda i nie będzie marnować czasu na szukanie.
Zabieramy rzeczy i w tym momencie pada nadzwyczaj logiczne pytanie: Po co nam stroje kąpielowe jak idziemy na bagno? No tak. Nie wszyscy przecież czytają przewodniki. Ależ to jest bagno (it) a nie bagno (pl).
Kierując się za innymi, docieramy po krótkim marszu do centrum bagna. Tak, to jest to miejsce z przewodników.
Kamienny prostokątny basen wypełniony wodą i otoczony ładnymi murowanymi domami.
Woda to jest na pierwszy rzut oka. Drugi ze zmysłów mówi, że na pierwszy rzut zapachu to nie jest woda.
Szczególnie, że coś tam bulgocze.
Szybkie sprawdzenie – to coś rzeczywiście jest ciepłe jak piszą, ale nie przypominam też sobie aby na śniadanie były jajka, a jak były to z pewnością świeże. Niestety, zażywanie kąpieli zakazane. Ręczniki chyba się nie przydadzą.
Jeszcze ostatnie zdjęcia ...
... i ruszamy dalej, bo zaświtała nadzieja. Niektórzy też chodzą z ręcznikami i wyglądają jakby przed chwilą brali kąpiel - ręczniki na głowach. Idziemy ich śladem i po chwili trafiamy na basen - oczywiście płatny. Rzut oka na ceny, chłodna - mimo upału – kalkulacja i NIE. Zamoczyć się na chwilę za takie pieniądze – odpuszczamy. Gdybyśmy planowali zostać dłużej to owszem. To są właśnie bardzo praktyczne przewodniki: jest to i to, czasem zdjęcie, ale jak tam trafić, ile kosztuje, ani słowa. Cóż, byliśmy, zobaczyliśmy, pora skończyć zaplanowaną trasę. Nie będziemy przynajmniej wozić mokrych ręczników i strojów kąpielowych.
Schodzimy trochę niżej, by nie wracać tą samą drogą, oczywiście jak te osły ze sprzętem plażowym. Natykamy się na wykute w skale rowki, w jednym płynie gorąca, śmierdząca woda.
Część rowków, ale bez wody, prowadzi do wykutych w skale, nieczynnych już basenów.
Są stosowne opisy. Niektórzy zawzięcie czytają.
Na czytanie jest jednak zdecydowanie za gorąco, robimy więc dokumentację a poczytamy później. Szczególnie, że część wycieczki schroniła się w cieniu, dając jednoznacznie do zrozumienia, że nie jest to najlepsza pora na zwiedzanie.
Jeszcze tylko sprawdzę dlaczego tam tyle ludzi - z pewnością ładny widok z góry.
Podchodzę powoli do barierki, za którą jest prawie pionowe zbocze, i co widzę? Widzę wodospadzik kilka metrów poniżej a pod nim kilka osób.
Jest tylko jeden problem, nie bardzo jest jak tam się dostać. Teren ogrodzony, zejścia nie ma, ślisko z pewnością a i warunków na przebranie nie ma. Ale po pierwszym szoku zauważam inne szczegóły - na dole widać samochody. Tu poprosimy powiększenie:
Widać jeszcze coś innego. Poprosimy powiększenie w lewo.
Porozwieszane ręczniki i nawyraźniej plażujący ludzie. Jednym słowem BAGNO.
Jak są samochody, to znaczy że można tam też dojechać. Wracamy do głównej drogi i schodzimy na dół, bo za gorąco by wracać pod górę do samochodu. Po kilku minutach trafiamy na szutrową drogę i nią docieramy na miejsce. Wygląda to tak:
Śmierdzące, białe, ciepłe mleko zasilane spływającymi z góry strużkami. Wody po kolana. Kilka z pań całe poobkładały sie białą papką. Ludzie przysiadują na spływającej, gorącej wodzie, a na szczycie króluje wodospad.
Jest raczej stromo, szczególnie końcówka, więc każdy znajduje sobie miejsce niżej i się moczy w jakieś kałuży albo kładzie na przepływającej wodzie. Przepraszam, zażywa regenerujących i uzdrawiających kuracji. Nie wiem tylko na co to ma pomagać. Z pewnością ciało nabiera charakterystycznego, delikatnego "zapaszku", a po wyschnięciu jest pokryte białym nalotem I tu mógłbym zakończyć opis, gdyby nie jeden problem. Nie potrafię usiedzieć spokojnie w jednym miejscu dłużej niż 5 minut. Owszem, jest stromo ...
... ale szybko zauważyłem, że zdecydowana większość ludzi moczących się pod wodospadem dociera tam nie z góry lecz z dołu. Postanawiam sprawdzić czy dotarcie pod wodospad rzeczywiście jest takie trudne i niebezpieczne. Okazuje się to nadzwyczaj proste. Nie jest tak ślisko, jakby się wydawało na początku. Idzie się jak po schodach - jedynie w kilku miejscach trzeba się podeprzeć - i już za chwilę jestem pod wodospadem. Woda jest nadzwyczaj gorąca, więc rotacja jest dosyć duża i długo nie trzeba czekać aby stanąć pod gorącym, diabelskim biczem. Wrażenie niesamowite. Można też przysiąść w gorących kałużach albo oprzeć się o skałę ze spływającą po niej wodą. Za chwilę sprowadzam rodzinę. Jest "fantastico", jak powiedział na odchodne jeden z włochów. Z tego co zauważyłem, to byli tam chyba sami włosi, całymi rodzinami. Nie muszę chyba nadmieniać, że nie udało nam się ukończyć zaplanowanej trasy wycieczki.
P.S. Nie wiem tak do końca czy było to całkowicie legalne. Zakazów nie widziałem, ale wolę uprzedzić na wszelki wypadek, aby ktoś nie miał później pretensji. W każdym bądź razie ruch był całkiem spory ale nie było też tłoczno.
I jeszcze link z informacją jak dotrzeć pod wodospad:
W punkcie "A" należy zjechać z głównej drogi i skręcić w szutrową. W punkcie "B" albo dalej można zaparkować. Pierwszą napotkaną ścieżką kawałek pod górkę i jesteśmy na miejscu.
Zdjęcia: Mariola i Tomek
Pozostałe relacje z term: Saturnia,
Bagni San Filippo
|